W ciągu lat pracy i zabawy ze słowami pisałem wiele różnych form i tekstów. Części z nich nie mogę publikować, część z nich przepadła w cyfrowym niebycie, część wciąż jednak się uchowała. Oto próbki mojego pisarstwa, najlepiej obrazujące umiejętności pracy "z piórem".
Gdzieś pod koniec pierwszej dekady nowego milenium wyruszyłem w podróż z Szymonem K. - bohaterem tragi(komi)cznym, zagubionym młodym człowiekiem, porwanym przez nurt życia, który by przetrwać musi chwytać się wszystkich dryfujących z nim śmieci i odpadków. Dzisiaj wiem, że opisywałem nową rzeczywistość pokolenia Y, wtedy były to w dużej mierze po prostu polskie realia wielkiego miasta, naznaczone narkotykami i przygodnymi relacjami. Starałem się, by cały wewnętrzny chaos i odrealnienie znalazły odzwierciedlenie w warstwie tekstowej historii, którą publikowałem wtedy na literackim blogu (ktoś jeszcze pamięta blogi?!) Na Zachodzie bez zmian. Ciekawostką są grafiki, które sam rysowałem - miałem wtedy jeszcze wiele cierpliwości oraz sporo wolnego czasu, by skupiać się i na tym.
Jakaś para właśnie przeszła obok niego zerkając ukradkiem na jego skuloną postać. Odprowadzając ich błędnie wzrokiem stara się skupić myśli. Kosz którego się przytrzymuje wydaje się być nieludzko zimny. Nieludzko zimny? Skąd wzięło się to powiedzenie? Przecież zgodnie z wszelką logiką powinno mówić się raczej ludzko zimny. Być może nawet wolałby przytrzymywać się tego kosza niż człowieka, teraz ciężko było mu jednak zawiązać swoje myśli w warkocz przewiązany wstążką konkluzji. Na fali tej trychologicznej nomenklatury mógłby wręcz powiedzieć, że jego myśli zostały świeżo natapirowane. Cholera, dlaczego w tej ulicy tak ciemno? Wchodząc z murem w interakcję na wzór chłopaka podczas pierwszego razu przy zgaszonym świetle, stara się dojść do końca uliczki, tam, gdzie żyły miasta łączą się z główną jej aortą. Jest latarnia o którą może się oprzeć. Starając się rozświetlić ciemność ze znanego powiedzenia wyciąga zapalniczkę i odpala nią papierosa. Od razu jaśniej. Gdyby nie to porzekadło wcale by nie palił. Przecież rzucił. Lekko mżący deszcz idealnie podkreśla nienachalny blask latarni. Delikatne ukłucie w skroni rodzi myśl, w której główną rolę odgrywa ćma lgnąca do światła, ginąca na swoje własne życzenie. Powoli, starając się wyrażać każdym centymetrem swojego ciała postawę "idę sobie jak gdyby nigdy nic, panie władzo" oddala się od lampy. Ciężko ocenić, czy jego ukradkowe spojrzenia za siebie powodowane są potrzebą upewnienia się w kwestii braku obserwatorów, czy przeszukania swoich pleców pod kątem ćmich skrzydeł. W miarę docierania do antycelu swojej podróży, na ulicy narasta wieczorny gwar. Coraz więcej rozmazanych twarzy przemyka to z prawa, to z lewa. Starając się skupić wzrok usiłuje uchwycić choćby jeden kadr, zatrzymać dla siebie jakiś portret, choćby detal, by nakarmić swoje estetyczne żądze. Niestety, w tym momencie jego umysł, jak największy sadysta, wymaga czegoś, czego zdobycie sam uniemożliwia, zamykając swoją ofiarę w ciasnej pułapce bezradności. W tym wypadku zdaje się na instynkt, w kręgach fanów lotnictwa zwany też autopilotem. Majaczące w dali światełka to przybytek, do którego zmierza cały dzisiejszy wieczór. Podróż nie wydaje mu się specjalnie przykra, choć im dłużej się nad tym zastanawia, tym bardziej dochodzi do wniosku, że lepiej o tym, kurwa, zapomnieć. Szybka taksacja swojego wyglądu sprowadza się do zasadniczego punktu: marynarka - jest, problemów nie będzie. Przestępując próg świątyni mija ciecia w aureoli z neonów. Niezawodny znak, że zbliża się do sobie podobnych upadłych nocnych aniołów. Granica między świętością a grzechem - z założenia już przecież słabo widoczna - dawno utonęła w przeraźliwie jaskrawym świetle nocnych klubów.
Myślę, że nieszczęśliwy romantyzm Szymona nie zdezaktualizował się do dzisiaj. Same teksty były w dużej mierze zabawą słowami i ćwiczeniem nieograniczonych możliwości, jakie daje język. Dynamiczne zmiany czasów narracji, szkatułkowe zagłębianie się w swój umysł przez bohatera, jego brak kontroli w upojeniu i "współdzielenie" ciała z kontrolującym je autopilotem to częste motywy w opowieści o życiu Szymona K. I tak jak w prawdziwym życiu tragedia często przeplata się z komedią, czasem po prostu ciężko zauważyć dowcip będąc jego bohaterem.
Sadzając na krześle przed barem swoje zadziwiająco lekkie ciało zadziwiająco ciężko zamawia podwójną whisky z lodem. Szalony nektar bogów ze starożytnych Stanów. Szkoda, że nikt już w nich nie wierzy. Zasmuca się na chwilę, ale zaraz odzyskuje humor orzeźwiony krzepiącą metarefleksą; skoro jego świadomość zdołała podążyć taktem wybijanym do złożonego tańca kreatywnych myśli, to znaczy, że najgorsze ma już za sobą. Zaraz uda mu się skupić wzrok. Oto jego drink. Oby był zimny. Nie lubi ciepłych drinków. Zapominając o wcześniejszym postanowieniu uruchomienia wizji zamyka oczy smakując w ustach obrzydliwie cudowny smak. Wyobraźnia zanosi go w znajome rejony starej drewnianej destylarni, gdzie Jack Daniel (koniecznie w kowbojskim kapeluszu) własnoręcznie pracuje nad wyrobem, którym dzisiaj może rozkoszować się Szymon K.
– Bardzo ci smakuje – zauważa Jack aksamitnym głosem.
Szymon sam nie wie czy to fakt, że oto mistrz Jack zechciał łaskawie wyrazić swoje spostrzeżenie na temat jego rozsmakowania, czy ton głosu, którego używał sprawiły, że leniwie acz z wysiłkiem wycisnął z siebie przeciągłe:
– Noo…
Zastanawiając się jak dalej ubrać w słowa podziw nad pracą jednego z najwybitniejszych, oczywista, ludzi w historii – nie wypada przecież przy takiej sposobności mówić co popadnie – lekko wznosi szklankę w górę.
– Ave, morituri te salutant! – krzyczy, dumny z trafności swego podniosłego toastu. Jednak Jack lekko słupieje. Czyżby toast obraził w jakiś sposób mistrza? Teraz byłaby dobra chwila na powrót do rozmyślań nad delikatną kwestią godnych zachowań między ludźmi. Czyżby przekroczył w jakiś sposób granice? Po chwili jednak stary Amerykanin uśmiecha się, a Szymon zauważa jego pięknie zarysowane kości policzkowe. I ten malutki pieprzyk koło oka, kropeczkę, która skupiała wzrok jak magnes, jak czarny diament, który chce się oglądać z coraz to bardziej bliska… Tylko czy ten uśmiech nie wygląda zbyt czarująco? W promieniu wielu kilometrów pustynia, stary zgred pewnie dawno nie widział żywego człowieka. Geniusz, jaki niewątpliwie posiadał Daniel, wypacza ludzi. Kto wie, co siedzi w jego pokręconym umyśle. Na ile sposobów właśnie oporządza bezbronnego młodego chłopaka w swoich ciemnych i wilgotnych planach, malujących się w emanujących lekko pożądaniem oczach. A może to dziwne narastające światło to efekt dosypania czegoś do drinka? Tyle się teraz mówi o rohypnolu. Szymon kiedyś nawet planował rzucić mu wyzwanie. W tym momencie wizja poddania się jego efektom sprawiała mu jednak głęboki żal. „I ty, Jacku, przeciwko mnie?” – ostatnia myśl przeszywa jego głowę, po czym twarz starego Jankesa roztapia się ukazując ukrytą pod spodem jesienno–rudą nimfę, okrytą obsydianową suknią, jakby stygnącą po pobudzeniu żarem jej ognistych włosów. Pierwsza dezorientacja ustąpiła miejsca zrozumieniu całej sytuacji. Jako, że barman między obsługą kolejnych klientów znajduje czas na ukradkowe spojrzenia, Szymon uświadamia sobie, że niesiony falą wyobraźni zdryfował ciut za daleko.
– Miło wreszcie cię poznać, cieszę się, że już wróciłeś – oznajmia znajomy głos. Skręt głowy w kierunku swojego tajemniczego rozmówcy nie nastręcza Szymonowi większych problemów, jednak mógłby przysiąc, że ta szybka w założeniach czynność trwała tym razem dobre trzy kolejki, które zdążył podczas niej wypić. Jego oczom ostatecznie ukazuje się siedząca obok ognistowłosa kobieta w czarnej, połyskującej sukni.
– Wydajesz mi się znajoma… Nie miałaś przypadkiem jakiegoś sławnego dziadka? – wypala zdziwiony słowami, które padają, jak również tym, że o to samo chciałby teraz zapytać.
– Nic o żadnym nie wiem – mówi niezwykle szczerze. – Za to ty mógłbyś pochodzić z jakiejś sławnej rodziny. Wyglądasz na… – odchyla lekko głowę by lepiej ocenić jego wygląd, a rudoczerwone włosy zupełnie przypadkiem odsłaniają jej długą, smukłą szyję. Szymon pozwala sobie na sekundowy powrót do dzieciństwa i ześlizguje się po niej wzrokiem, jak brzdąc po zjeżdżalni w największej ekstazie przeżywając swoją krótką podróż. Wówczas, koniec drogi oznaczał koniec zabawy – dzisiaj był to dopiero początek. – ...malarza – kończy wreszcie, jakby zupełnie nie zauważyła jego seksistowskiego nietaktu. „Dzisiaj mógłbym być malarzem” – myślą tą Szymon otwiera burzę mózgów swoich szarych komórek, po czym odczytany zostaje pierwszy punkt regulaminu: ”Nigdy nie mów prawdy!”
– No, no, no – cmoka głośno z podziwem, starając się wymalować na swojej twarzy jedynie zachętę do dalszej rozgrywki – przez twoją intuicję prawie pozazdrościłem ci bycia kobietą. Maluję czasem dla przyjemności. Można powiedzieć, że to czyni ze mnie malarza – przez moment pogrąża się w podziwie nad kunsztem swojej argumentacji, po czym na powrót włącza się do rozmowy wychwytując ostatnie:
– …siałabym je zobaczyć.
"Mam cię!"
– Zapraszam do swojej pracowni – słysząc własne słowa, ledwo udaje mu się powstrzymać śmiech – ale tylko pod warunkiem, że uchylisz rąbka... swojej czarnej tajemnicy – jeszcze raz pozwala sobie na liźnięcie wzrokiem całego jej, opiętego połyskującym materiałem ciała. Mieszając lekkie zawstydzenie z narastającą ciekawością, nieznajoma śmieje się delikatnie, a Szymon czuje jak ulotność jej śmiechu właśnie roztapia mu serce. Rudowłosa milknie na chwilę, przyglądając się dokładnie swojemu rozmówcy, po czym lekko mrużąc oczy pochyla się ku niemu stawiając nogi wystarczająco szeroko by po podciągnięciu swojej czarnej sukni mógł dostrzec wnętrze jej ud. Serce Szymona w ułamku sekundy przyjmuje nowy kształt, idealnie zahartowane przez ognistowłosego kowala.
– Muszę do łazienki, poczekasz tu na mnie? – ruda kusicielka podnosi się z miejsca. – Czy wolisz pójść ze mną? – dodaje wprost do ucha szeptem wzbudzającym na jego ciele ciepłą falę dreszczy. Nawet jeśli szept był jedynie projekcją jego pobudzonego umysłu, ciarki są stuprocentowo prawdziwe. Nie mogąc pozbyć się z głowy obrazu jej długich nóg, rusza za nią. Nie ma zielonego pojęcia, jak trafić do łazienki, jednak kierunek bezbłędnie wyznaczają mu dwa okrągłe pośladki, zataczające przed nim hipnotyzujące kręgi. „Założę się o trzy kolejki, że ma czerwoną bieliznę” – rzuca w myślach stawkę. „Pasuje!” – burza mózgów w jego głowie natychmiast przyjmuje zakład.
Fast forward i mamy rok 2023, kiedy to podjąłem się pracy w ramach preprodukcji serialu "Forst". Oparta na prozie Remigiusza Mroza historia wymagała zmierzenia się z materiałem źródłowym i przeprowadzenia indeksacji, na której bazować mogliby później twórcy. Choć sam serial opowiadał jedynie początek serii, zająłem się wszystkimi dostępnymi ówcześnie tomami. Kto zna Mroza wie dobrze, czego się spodziewać - ja nie znałem :) Cóż... było to ciekawe doświadczenie.
CZĘŚĆ II
Rozdział 10
KTO: Dominika Wadryś-Hansen, kuzynka Dominiki (przez telefon), Edmund Osica (przez telefon)
GDZIE: Ulice Zakopanego
Wadryś-Hansen postanawia przesłuchać wspomnianą przez Forsta Wikę Bielską. W drodze do jej mieszkania dzwoni kuzynka, która zajmuje się dziećmi prokurator i chciałaby, żeby do opieki wróciła jednak matka. Dzwoni także Osica, który podaję rewelację - znaleziono nowe zwłoki. W Jaskini Raptawickiej, trzydziestoletnia kobieta, z monetą w ustach! Wadryś-Hansen zawraca spod domu Wiki Bielskiej, by jechać na miejsce zbrodni. Jest wcześnie rano, jeśli morderca schodzi ze szlaku, to działając prędko być może uda się go jeszcze złapać.
Rozdział 11
KTO: Wiktor Forst, Dolly, Mysza, porwana dziewczyna Noelia Calavera
GDZIE: Luksusowy jacht w trakcie rejsu, posiadłość Bałajewa
Kontynuacja rozdziału 9.
Forst daje w żyłę na jachcie. W jednej z kajut odkrywa, że niektóre dziewczyny pozwalają szejkom na siebie defekować. Rozmawia o tym z Dolly, później rozmowa schodzi na porwaną w garażu. Dolly wie trochę na ten temat i mówi Forstowi, że dziewczyna jest trzymana ze względu na dużą wartość i żeby Wiktor dla własnego bezpieczeństwa się nią nie interesował. Ekskomisarz oczywiście postanawia się zainteresować. Wraca do willi, po drodze waląc w żyłę. Schodzi do garażu razem z Myszą. W środku, przykuta do krzesła siedzi poraniona dziewczyna. Forst ją rozpoznaje. Sprawa właśnie skomplikowała się jeszcze bardziej.
Rozdział 12
KTO: Dominika Wadryś-Hansen, ratownik TOPR-u Kuruc, policjanci
GDZIE: Jaskinia Raptawicka
Kontynuacja rozdziału 10.
Wadryś-Hansen przybywa do jaskini, w której znaleziono zwłoki. Na miejscu zastaje przy ciele ratownika TOPR-u, Kuruca, wezwanego na miejsce przez jednego z policjantów. Nie jest z tego powodu zadowolona, każe go przeszukać. Samą ofiarą okazuje się Wika Bielską, z którą polecił się skontaktować Forst. W ustach ma hiszpańskie 10 euro.
CZĘŚĆ III
Rozdział 12
KTO: Dominika Wadryś-Hansen, Wiktor Forst (przez telefon)
GDZIE: Gabinet komendanta Osicy
Wadryś-Hansen rozmawia przez telefon z Forstem. Ten mówi jej o romansie Gomoły i że morderczyni dzwoniła do jego kochanki z szantażem. Wiktor po rozmowie z kobietą poznał numer do kilerki. Podaje go prokurator, ta sprawdza jego lokalizację. Szykuje się akcja z antyterrorystami. Forst w rozmowie obawia się, że zastrzelą morderczynię na miejscu, a w myślach wie też, że niedługo będzie musiał powiedzieć prawdę o tożsamości Kriegera.
Rozdział 13
KTO: Morderczyni, Dominika Wadryś-Hansen
GDZIE: Wnętrze samochodu, jedna z zakopiańskich dróg
Morderczyni cieszy się z obrotu wydarzeń. Specjalnie powiedziała Forstowi o romansie Gomoły, by nakierować go na ten trop. Telefon, który dzięki temu namierzyła Wadryś-Hansen został celowo przez kilerkę podrzucony w określone miejsce, do którego prokurator teraz jechała. Morderczyni podąża za nią. Na jednym z zakrętów wbija się w jej samochód swoim, wyrzucając auto Dominiki z drogi. Morderczyni podchodzi do ledwo kontaktującej prokurator, która chyba już ją rozpoznaje. Pada imię Robert.
Rozdział 14
KTO: Wiktor Forst, Robert Krieger
GDZIE: Pobocze jednej z zakopiańskich dróg - miejsce wypadku
Forst przewidział, że morderczyni nie da się podejść, będzie próbowała wykorzystać romans Gomoły na swoją korzyść i podrzuci telefon, by zwabić Wadryś-Hansen. Wiedział też, że będzie za nią jechała, więc sam również ruszył za nimi. Teraz ekskomisarz stoi przy wyrzuconym z drogi samochodzie i celuje w Kriegera. Swojego starego przyjaciela, który cierpi na dysforię płciową. To on jest morderczynią. Przez całe swoje życie Robert próbował wypierać poczucie bycia kobietą i dopiero morderstwo Edyty - dziewczyny, która zabiła w kontenerze pozostałe (w tym jego córkę) - dały mu siłę, by się ostatecznie nią określić. Chciał jednak, by Forst ruszył jego śladem i wymierzył mu sprawiedliwość, dlatego kolejnymi morderstwami próbował go do tego zmusić. Teraz mimo wycelowanej w siebie broni i ostrzeżeń Wiktora, wciąż się do Forsta zbliża. Mówi, że albo pozwoli mu odejść, albo pociągnie za spust. Forst wybiera to drugie.
Praca z językiem to także praca tłumacza. Dopiero zajmując się kreatywnymi przekładami tekstów można zrozumieć, dlaczego traktowane są jako osobne dzieła literackie. Co autor miał na myśli i jak oddać to wiernie w formie i treści? Mnie zdarzyło się na przykład tłumaczyć napisy filmowe. Ogólnie rzecz biorąc jakość przekładów dialogów w Polsce bardzo kuleje i sprawia wrażenie, jakby była robiona "byle dowieźć". A przecież wcale nie musi tak być. Tu na przykładzie Soul Men widać, że może to być świetną zabawą - nie tylko dla widza, ale i dla tłumacza, bo w trakcie pracy miałem ubaw po pachy :)
Od wojny, nędzy i od głodu
Sponiewieranej krwi narodu
Od łez wylanych obłąkanie
Uchroń nas Panie!
Od nieprawości każdej nocy
Od rozpaczliwej rąk niemocy
Od lęku przed tym, co nastanie
Uchroń nas Panie!
Od bomb, granatów i pożogi
I gorszej jeszcze w sercu trwogi
Od trwogi strasznej jak konanie
Uchroń nas Panie!
Od rezygnacji w dobie klęski
Lecz i od pychy w dzień zwycięski
Od krzywd, lecz i od zemsty za nie
Uchroń nas Panie!
Uchroń od zła i nienawiści
Niechaj się odwet nasz nie ziści
Na przebaczenie im przeczyste
Wlej w nas moc, Chryste!
From war and hunger, squalid mud
From poor, manhandled nation's blood
From tears that are frantically poured
Please save us Lord!
From nights that gleam with wicked rays
From hands collapsed in deep malaise
From fear of future unexplored
Please save us Lord!
From conflagration, fire blows
And even worse dismaying throes
From fright as we lie dying, gored
Please save us Lord!
From resignation when we've lost
From pride when seeing foes exhaust
From wounds, but then from vengeance’ sword
Please save us Lord!
Save us from them hate and evil
So there will be no upheaval
And with forgiveness that's unpriced
Strengthen us Christ!
Plastykę języka najlepiej jednak widać w tłumaczeniach poezji. Dla przykładu: Wiele uwagi poświęcałem niegdyś prowadzeniu profilu na Instagramie, gdzie wrzucałem zdjęcia często zwyczajnych elementów rzeczywistości, uchwyconych w biegu życia. Łapiąc w obiektyw kapliczkę ulokowaną na podwórzu jednej z warszawskich przedwojennych kamienic przyciągnął mnie przede wszystkim kontrast - kolorowa plama na tle zaniedbanych murów. Szukając odpowiedniego opisu zastanawiałem się, skąd bierze się uwaga poświęcana tym sakralnym drogowskazom, niezależnie jak brzydkie byłoby otoczenie. Biorąc pod uwagę tragedię, jaka spotkała Warszawę, idealnym wyjaśnieniem stała się dla mnie przejmująca Modlitwa Bonawentury Jana Romockiego, śpiewana przez powstańców. Jako że instagramowy profil prowadziłem w języku angielskim a nigdzie nie znalazłem tłumaczenia tego wiersza, zająłem się tym sam - skupiając się na zachowaniu rymów, akcentów, średniówki i tempa.